Co z tego?
Trauma?
Traumatyczne doświadczenie, przebyta trauma, traumatyzacja...
Trauma to modne od lat słowo które, mam wrażenie, jest używane coraz częściej i chętnie odmieniane przez wszystkie przypadki.
Czym jest trauma? SJP podaje, że trauma to albo "uszkodzenie organizmu będące następstwem obrażenia ciała" albo "trwała zmiana w psychice spowodowana gwałtownym, przykrym przeżyciem". Mówiąc o czymś traumatycznym, najczęściej mamy na myśli właśnie to drugie znaczenie.
Jednocześnie niemieckie "Traum" oznacza sen lub marzenie...
Co z tego? Nie wiem, czy niemieckie Traum wywodzi się z greckiej traumy, czy jest to przypadkowa zbieżność ale podobieństwo wydaje mi się ciekawe.
Czy każde "gwałtowne, przykre przeżycie" musi skutkować traumą? Czy decyduje o tym poziom gwałtowności i przykrości, a może indywidualna wrażliwość i uważność? Podobne doświadczenia, u różnych osób, wcale nie muszą skutkować "trwałą zmianą w psychice". Inną sprawą jest to, czy jesteśmy świadomi tej "trwałej zmiany", jeśli rzeczywiście jej doświadczyliśmy? Nie ma tu pewnie automatyzmu ale jestem pewien, że istnieje na ten temat wiele publikacji psychologicznych.
Nie znam literatury na ten temat ale zastanawiam się, czy trauma nie jest, w pewnym sensie, snem z którego nie możemy się obudzić? Nie raz zdarzyło mi się, że w czasie sennego koszmaru byłem świadomy, że śnię ale nie mogłem niczego w koszmarze zmienić, ani się obudzić. Byłem świadomym ale pozbawionym sprawczości bohaterem własnego snu.
Jeśli mamy to nieszczęście, że traumy doświadczymy, to isnieje realne ryzyko, że będziemy wielokrotnie ją przeżywać. Być może jednym z rozwiązań jest zmiana perspektywy? Nie możemy zmienić tego, co nam się przytrafiło, ani jak sobie z tym poradziliśmy. Możemy jednak wypracować nowe spojrzenie które, być może, pozwoli nam się obudzić.
Tekst opublikowany 26.04.2023
Marzenia?
Podobno każdy ma jakieś marzenie ale niektórzy z nas wkładają bardzo dużo czasu i wysiłku, żeby je zrealizować. Sportowiec chciałby zdobyć tytuł mistrza, aktor dostać Oscara, a himalaista zdobyć Koronę Świata. Są też skromniejsze ale może ważniejsze marzenia, takie jak zdrowie, stabilna praca, szczęśliwy związek, czy bezpieczny dom.
Bohaterowie literaccy, być może wszyscy, są bohaterami właśnie dlatego, że dążą do tego, aby swoje marzenia zrealizować. Przeciwności które, z mniejszym lub większym szczęściem pokonują, stanowią o fabule książek, filmów, gier komputerowych i seriali.
Niezależnie, czy mówimy o Dawidzie, Rambo, czy Rozważnej i Romantycznej, lubimy, gdy bohater ma jakieś trudności. Jeszcze bardziej lubimy gdy je pokonuje i osiąga swój cel.
Co z tego? Też lubię takie historie ale zawsze interesowało mnie to, co się dzieje później. Jaki jest ciąg dalszy którego, na ogół, próżno szukać w tekstach kultury? Fikcyjnej postaci musi wystarczyć "i żyli długo i szczęśliwie", co jednak robi himalaista który zdobył już wszystkie ośmiotysięczniki? Czy nadal o czymś marzy? Czy do czegoś dąży?
Oczywiście odpowiedź zależy od himalaisty ale myślę, że zrealizowane marzenia mogą być niemniejszym źródłem frustracji i rozczarowania, co te niezrealizowane.
Czy Tobie zdarzyło się kiedyś spełnić swoje marzenie?
Czułeś satysfakcję i radość, czy może rozczarowanie lub konsternację?
Tekst opublikowany 04.04.2023
Jeszcze się spotkamy?
Widziałem ostatnio krótki filmik na którym kobieta spaceruje z młodszym od siebie mężczyzną, trzymając go pod rękę.
Rozmawiają ze sobą i on jej mówi, że ma na imię Sebastian i jest jej synem. Zaskoczona kobieta śmieje się i potwierdza, że jej syn ma na imię Sebastian, nie wierzy jednak, że jej rozmówca nim jest.
Z opisu filmu można wywnioskować, że naprawdę widzimy na nim matkę z synem. Matkę która cierpi na demencję i zdaje się nie wierzyć w łączące ich pokrewieństwo. W pewnym jednak momencie kobieta zaczyna śpiewać piosenkę Very Lynn We'll Meet Again z 1939 roku.
Ta sama piosenka została użyta w ostatnich minutach głośnego filmy Stanleya Kubricka z 1964 roku, pt. Dr. Strangelove or: How I Learned to Stop Worrying and Love the Bomb (Doktor Strangelove, lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę).
Co z tego? Myślę, że to fascynujący zbieg okoliczności. Wszystkie chyba filmy Kubricka niezmiennie niosły pacyfistyczne przesłanie, a jest to szczególnie przewrotne w Dr. Strangelove który jest komedią. Piosence Very Lynn towarzyszą w nim obrazy eksplodujących bomb termojądrowych. Zawsze oglądając tę końcową sekwencję filmu mam wrażenie, że to same bomby śpiewają mi "jeszcze się spotkamy, nie wiem gdzie, nie wiem kiedy...".
Podobnie jak cierpiąca na demencję kobieta nie wie, że spaceruje z synem, my także zapomnieliśmy, że ciągle towarzyszą nam tysiące termojądrowych głowic. Cierpliwie czekają w swoich bunkrach, silosach i hangarach, aby któregoś słonecznego dnia wyjść nam na spotkanie. Zdaje się, że wiele osób przypomniało sobie o ich istnieniu w ciągu ostatniego roku.
To być może oczywiste i prawdopodobnie niewiele możemy z tym zrobić. Z drugiej jednak strony, zastanawiam się, czy nie cierpię na podobnie wybiórczą demencję w innych obszarach? Ile jest spraw które, świadomie lub nieświadomie, ignoruję? A jak jest z Wami? Czy macie takich cichych towarzyszy z których istnienia nie zdajecie sobie normalnie sprawy, a którzy czasem sami o sobie przypominają?
Tekst opublikowany 21.03.2023
Zombie i ja?
Od dziecka fascynują mnie filmy przedstawiające apokalipsę zombie. Od początku swojego istnienia były to produkcje popularne, choć niszowe.
Pionierem tego gatunku był zmarły w 2017 roku reżyser George A. Romero. To jemu właśnie zawdzięczamy Noc Żywych Trupów (Night of the Living Dead) z 1968 roku i kolejne produkcje o tej tematyce.
Dzisiaj apokalipsa zombie jest już dobrze ugruntowanym tematem przedstawionym w setkach filmów, seriali, czy gier komputerowych.
W ciągu ostatnich lat znalazł się wręcz w samym centrum popkulturowego mainstreamu. Wystarczy wspomnieć o klasycznym już teledysku Thriller Michaela Jacksona, czy filmach, serialach i grach komputerowych takich jak The Walking Dead, The Last of Us, World War Z, I Am Legend, Resident Evil i Plants vs. Zombies.
Z biegiem lat coraz mniej interesowały mnie fabuły tych produkcji, a coraz bardziej samo zjawisko ich popularności.
W odróżnieniu od innych motywów które szybko pojawiają się i wychodzą z mody, apokalipsa zombie wydaje się, nota bene, nieśmiertelna.
Nie tylko co chwilę powraca ona w nowych horrorach ale jej elementy na stałe zadomowiły się już w produkcjach spoza horroru.
Co z tego?
Po pierwsze: warto wiedzieć, że Świt Żywych Trupów (Dawn of the Dead) czyli drugi film Romero z tej tematyki, powstał jako komentarz i krytyka konsumpcyjnego stylu życia.
Reżyser sam przyznawał to w wywiadach i powstało na ten temat wiele artykułów i prac naukowych. Ta interpretacja inspiruje też kolejne pokolenia twórców gatunku.
To właśnie Świtowi Żywych Trupów zawdzięczamy motyw miasta, a szczególnie centra handlowego, jako miejsca wybitnie opanowanego przez zombie.
Główni bohaterowie walczą o przetrwanie ale nieuchronnie, jeden po drugim, sami zostają zarażeni i zmieniają w nieumarłych.
Nadzieję na przetrwanie mogą mieć tylko ci którzy uciekną z miasta na wieś.
Wszelkie instytucje państwowe i służby przestają istnieć, a im dalej od dawnej cywilizacji, tym bezpieczniej.
Jak widać jest to bardzo wdzięczna i płodna aluzja. Centrum handlowe kojarzy nam się z dostatkiem, bezpieczeństwem i obfitością, a w filmie Romero, i wielu innych produkcjach, jest pułapką i iluzją. Zachęcam do przeszukania internetu hasłami "Romero, consumerism, zombie". Powstało wiele bardzo ciekawych tekstów na ten temat.
Po drugie: warto spojrzeć, co kryje się w słowach których używamy. Poza ostatnią księgą Nowego Testamentu apokalipsa może oznaczać utwór lub obraz, którego tematem jest prorocza, groźna wizja przyszłości (internetowy Słownik Języka Polskiego PWN). Etymologicznie zaś greckie ἀποκάλυψις (apokalypsis) znaczy odsłonięcie, zdjęcie zasłony, objawienie.
To, że zombie symbolizują niepohamowany głód i bezmyślną konsumpcję, to jedna strona medalu. Drugą jest zaś to, że nieustannie i chętnie oglądamy kolejne wersje tej samej historii. Za każdym więc razem gdy oglądam zombie zastanawiam się, czy boję się, że stanę się zombie, czy tego, że już nim jestem?
Tekst opublikowany 13.03.2023
Może to Western?
Jakiś czas temu spotkałem się z ciekawym spojrzeniem na seriale i powieści kryminalne.
W podcaście Joe Rogan Experience #1383 z 13. listopada 2019, Malcolm Gladwell podzielił je na Western, Eastern, Northern i Southern.
To, co odróżnia te kategorie, to spojrzenie na wymiar sprawiedliwości.
Tak interpretuję tę koncepcję:
W świecie Westernu panuje bezprawie, a jedyną nadzieją na wprowadzenie porządku i wymierzenie sprawiedliwości jest odważne działanie obcego przybysza. Bohaterem tychże historii jest więc najczęściej samotny rewolwerowiec.
Po drugiej stronie spektrum znajduje się Northern, w którym istnieje sprawny i skuteczny system z profesjonalną policją, skutecznymi prawnikami i sprawiedliwymi sądami. Bohaterami tych historii są więc policjanci, prawnicy i detektywi.
Eastern z kolei pokazuje system który działa sprawnie ale nie wszyscy ludzie w nim pracujący są uczciwi. Bohaterami są nieprzekupni, uczciwi funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości, skutecznie przeciwstawiający się korupcji i łamaniu prawa dzięki istniejącym w tym systemie mechanizmom.
W Southernie system jest całkowicie zgniły i niewydolny. Wszyscy jego funkcjonariusze są skorumpowani lub nieskuteczni. Bohaterami tych historii są ludzie spoza wymiaru sprawiedliwości którzy chcą go zreformować z zewnątrz.
Co z tego? Pomyślałem, że tę ciekawą kategoryzację można spróbować zastosować do każdego innego systemu, z którego korzystamy.
Poza wymiarem sprawiedliwości i systemem prawnym mamy przecież system edukacji, ekonomiczny, polityczny, ochrony zdrowia, czy opieki społecznej.
Sam system prawny ma także swój wymiar polityczny, chociażby w kontekście prawa międzynarodowego.
Spoglądając na każdy z tych systemów z osobna, zastanawiam się, jak postrzegam każdy z nich.
Czy system edukacji jest Northernem, bo skutecznie kształci miliony ludzi? A może jest Southernem, bo daje tymże milionom iluzję wykształcenia?
Niezależnie od tego do której kategorii go dziś przypisuję, korzystałem w przeszłości z jego narzędzi, mechanizmów i instytucji.
Jestem pewien, że doświadczenie różnych osób korzystających z tego samego systemu może okazać się diametralnie odmienne.
Załóżmy, że ktoś doznał wypadku w pracy i korzystając przewidzianych procedur otrzymał leczenie, odszkodowanie i rentę.
Taka osoba mogłaby ocenić system jako skuteczny i sprawny, działający zgodnie z założeniami, a więc Northern.
Dla kogoś innego, z różnych niezawinionych powodów, taki system może być kompletnie niedostępny.
Być może dla kogoś zatrudnionego nielegalnie lub nieznającego języka byłby to Western.
Ktoś jeszcze inny może się przekonać, że system jest niewydolny, bo instytucja na którą liczył nie wypełnia swoich funkcji.
Jeśli ktoś taki nie otrzyma pomocy z powodu różnych kruczków prawnych, to pewnie może uznać to za Southern.
Na drodze poszkodowanego mogą też stanąć konkretni ludzie którzy wprost lub pośrednio mogą utrudnić otrzymanie pomocy.
Na przykład spotkanie z domagającym się łapówki lekarzem-orzecznikiem może wyglądać jak Eastern.
A Ty, z jakimi systemami miałeś do czynienia? Czy czujesz, że wszystko w nich działa tak, jak powinno?
Jeśli nie, to czy myślisz, że można je poprawić?
Jeśli można, to z wewnątrz, czy od zewnątrz?
Myślę, że warto przyglądać się systemom, z których korzystamy i pamiętać o celach dla których zostały powołane.
Tekst opublikowany 05.03.2023
Kulty cargo?
Kulty cargo są dobrze znane i opisane. W poniższym tekście odnoszę się do nich skrótowo ale zainteresowanych zachęcam do zgłębienia tego fascynującego zjawiska.
Podstawową cechą kultów cargo jest utożsamienie ludzi dysponujących rozwiniętą technologią z istotami boskimi lub półboskimi. Jedną z najbardziej znanych grup wyznawców byli mieszkańcy pacyficznej wyspy Tanna. Podczas drugiej wojny światowej doświadczyli oni obecności Amerykanów którzy na ich wyspie zbudowali polowe lotnisko. Widzieli więc zrzuty żywności i sprzętu na spadochronach, startujące i lądujące samoloty, pojazdy wojskowe itd. itp. Utrzymywali też przyjazne stosunki z żołnierzami.
Po ustaniu działań wojennych Amerykanie zlikwidowali niepotrzebną już bazę i wycofali się z Tanna. Dla tubylców było to równie doniosłe wydarzenie, co pojawienie się żołnierzy kilka lat wcześniej. Postanowili więc działać. Zbudowali, najlepiej jak potrafili, kopię pasa startowego, radaru, wieży kontroli lotów i samych samolotów.
Użyli oczywiście dostępnych sobie materiałów: drewna, trzciny, bambusa, lin, liści itp. Naśladowali też zapamiętane i przez siebie zinterpretowane zachowania żołnierzy obsługujących infrastrukturę lotniska. Liczyli, że jeśli dobrze wykonają swoje zadania, to żołnierze powrócą, a wraz z nimi fantastyczna żywność w konserwach.
Jednym z podstawowych przejawów kultywowania każdej religii jest naśladowanie działań bogów, świętych, proroków etc. Nic więc dziwnego, że przejawem kultu cargo jest naśladowanie zachowań amerykańskich żołnierzy. Myślenie magiczne, wbrew pozorom, jest racjonalne. Jeśli dobrze i właściwie wykonasz określone działania, uzyskasz określony rezultat. Jeśli zamierzonego rezultatu nie osiągasz, to znaczy, że musisz udoskonalić działania. Jest przyczyna i jest skutek.
Możemy się z tego śmiać ale czy przypadkiem my także nie uprawiamy małych, prywatnych kultów cargo w naszym codziennym życiu?
Nasza wiedza o naszych przodkach jest, wbrew pozorom, niesłychanie skąpa i fragmentaryczna. Czy mamy więc narzędzia do właściwego zinterpretowania naszej przeszłości? Na pewno próbujemy. Wszystkie duże religie, ruchy neopogańskie, dieta paleo, "tradycyjne" wartości które niektórzy próbują deifikować, to tylko niektóre z przykładów które przychodzą mi do głowy.
Co z tego? Pacyficzne plemię nie było świadome zachodniej cywilizacji, nie miało do niej dostępu, ale widziało samoloty. My zaś nie mamy dostępu do naszej przeszłości, a jedynie do jej niektórych wytworów. Próbujemy z nich zrekonstruować lub powielać całość którą sobie wyobrażamy, wedle reguł które znamy z naszej teraźniejszości.
Jakże śmieszne musiałyby być nasze starania w oczach naszych przodków, gdyby mogli je zobaczyć. W swojej zarozumiałości wydaje nam się, że „wracamy do korzeni”, a tak naprawdę możemy być równie od nich dalecy, jak ludzie próbujący skontaktować się z samolotami z wioskowych legend za pomocą bambusowego radia.
Tekst opublikowany 27.02.2023
Szczęście?
Wszystkie znane mi religie łączy wspólny ogląd rzeczywistości.
W każdej z nich otaczający nas, materialny świat, jest w jakimś sensie ułomny i niepełny. W ich perspektywie prawdziwie godne naszej uwagi jest tylko to, co istnieje poza nim. Może to być jakiś stwórca, siła lub mechanizm który świat stworzył (lub nadal tworzy).
Siłą rzeczy nie możemy więc oczekiwać, że osiągnięcie szczęścia w doczesnym życiu jest możliwe. Prawdziwe szczęście leży tam, gdzie jego źródło, a więc poza skończonym i ułomnym światem.
Co z tego? Ano tyle, że jest to kojąca perspektywa. Kojąca podwójnie.
Po pierwsze umieszcza nasze własne oraz obserwowane u innych istnień cierpienie w szerszym kontekście. Umniejsza je przez to i sugeruje, że jest ono w pewnym sensie nieprawdziwe. Po drugie ludzie wierzący lubią myśleć, że czeka ich za to cierpienie taka, czy inna nagroda w tym lub przyszłym życiu.
A co, jeśli ten świat jest jedynym który dla nas istnieje? Można wtedy zastanawiać się, jak wielu wcześniej, unde malum? Mnie jednak ciekawi inna perspektywa.
Przyśniła mi się niedawno wizja szczęścia po śmierci (nieba?) które polega na tym, że można wiecznie przeżywać najwspanialsze zdarzenia ze swojego życia. Krótko mówiąc, jeśli pamiętasz chwile w których czułeś się naprawdę szczęśliwy, to po śmierci możesz do nich wracać bez końca. Bardzo mi się ten sen spodobał.
Gdy się obudziłem zacząłem się zastanawiać w których momentach swojego życia czułem się najszczęśliwszy.
Czy mógłbym je przeżyć raz jeszcze, bez konieczności przeniesienia się 'na tamten świat'?
Uświadomiłem sobie, że wiele z miejsc, osób i sytuacji które dzisiaj utożsamiam z poczuciem szczęścia dopiero dzisiaj tak mi się jawią. Wtedy, gdy były one moją teraźniejszością niekoniecznie szczęście odczuwałem.
Czy Ty jesteś szczęśliwy? Jeśli nie, to czy pamiętasz kiedy byłeś?
Może to, czy szczęście odczuwamy zależy częściowo od naszej świadomości, decyzji i działań?
Tekst opublikowany 19.02.2023
Czy jesteś superbohaterem?
Niezmiennie dziwi mnie popularność (głównie amerykańskich) filmów, których bohaterami są postaci obdarzone ponadnaturalnymi zdolnościami. Wiem oczywiście, że większość z nich narodziła się jako postaci z komiksów ale to jednak ich filmowe wcielenia zdobyły sobie fanów na całym świecie.
Upraszczając ich historię można przyjąć, że były dwa momenty XX w. w których powstali wszyscy znani nam dzisiaj superbohaterowie. W latach trzydziestych popularność wśród Amerykanów zdobyły postaci takie jak Flash Gordon, Batman i Superman (ci ostatni już po wdrożeniu New Deal który pchnął gospodarkę na nowe tory, a w Amerykanów tchnął nadzieję na lepsze jutro).
Niepokoje społeczne lat sześćdziesiątych i strach przez jądrową apokalipsą przyniosły serie takie jak X-Men, Hulk, Spider-Man, Iron Man, czy Doctor Strange. Oczywiście było ich znacznie więcej ale wiele z wymyślanych przez rysowników postaci po prostu się 'nie sprzedawała' i nie przetrwała próby czasu.
Co z tego, że niektórzy przetrwali i nadal są lubiani na całym świecie?
Myślę, że to bardzo ciekawe, bo jednak są to postaci będące uosobieniem bardzo konkretnych aspiracji, marzeń, obaw i nadziei którymi żyli Amerykanie w bardzo konkretnym dla nich momencie historycznym.
Nawet sama ich zbiorcza nazwa jest ciekawa. Bohater to ktoś odznaczający się odwagą i sprawczością (bohaterstwem), a jednocześnie ktoś stanowiący centralną postać danej historii (np. bohater powieści). Superbohater to więc "nadbohater", ktoś kto jest bohaterem bardziej i mocniej.
Niezależnie zaś od posiadanych zdolności (a może także dzięki nim) wszyscy supebohaterowie mają nadnaturalną możliwość decydowania o sobie i swoim życiu. Aż chciałoby się powiedzieć, za Nietzsche'm, że przepełnia ich prawdziwa "wola mocy".
Każdy superbohater jest super właśnie dlatego, że dzięki posiadanym przez siebie narzędziom może podporządkować rzeczywistość swojej woli.
Właśnie to wyróżnia superbohatera spośród innych ludzi którzy są skazani na swoją szarą i normalną niesuperbohaterskość.
Zwykli ludzie nie tylko nie są super ale stanowią zupełne przeciwieństwo superbohaterów, będąc bezwolnym tłem lub obszarem i tworzywem ich przygód.
A czy Ty, mając wybór, wolałbyś narzucać światu swoją wolę, czy raczej podporządkować woli innych ludzi?
A może istnieje trzecia możliwość?
Tekst opublikowany 12.02.2023
Optymizm w popkulturze?
Lubię science-fiction. Jako dziecko, a później nastolatek, pochłaniałem książki, filmy i seriale których w latach '90 było pełno.
Polska była wtedy lawinowo zalewana produkcjami amerykańskiej popkultury, a fantastyka naukowa przeżywała w niej niesłychany renesans. Jedną z największych franczyz był wtedy Star Trek (aż trzy seriale i sześć filmów kinowych realizowanych w latach 1987-2001). Rysowały one optymistyczną wizję odległej przyszłości, w której postęp technologiczny pozwolił ludzkości nie tylko pokonać większość chorób i biologicznych barier ale także, co najważniejsze, osiągnąć postęp kulturalny i moralny.
Stat Trek w latach '90 odniósł spektakularny sukces finansowy i na trwale wpisał się w popkulturę. Postaci i motywy z tej serii rozpoznają nawet ci którzy nigdy go nie oglądali. Nic dziwnego, że wiele razy próbowano tę franczyzę reaktywować.
Bez powodzenia. Publiczność lat '2000 była już inna, a ludzie oczekiwali innej rozrywki. W science fiction ostatnich dwudziestu lat na próżno szukać optymizmu na skalę Star Treka. Nawet twórcy tej franczyzy to zauważyli, upodabniając ją do innych produkcji i przyspieszając upadek całego uniwersum. Star Treki lat dwutysięcznych stały się kolejnymi filmami akcji z wybuchami i superbohaterami walczączymi z mrocznymi siłami zła...
Co z tego? Myślę, że optymizm Star Treka lat '90 był optymizmem Amerykanów którzy wygrali Zimną Wojnę.
Moim zdaniem to nie przypadek, że na przełomie tysiącleci zaczęły się pojawiać coraz mroczniejsze wizje przyszłości.
Przestaliśmy wierzyć, że lepszy świat jest możliwy, a przyszłość kojarzy nam się tylko z zagrożeniami. Zmiany klimatu, inwazje kosmitów, samozniszczenie bronią jądrową, technologie wymykające się spod kontroli i różne dystopie zdominowały produkcje science fiction które chętnie oglądamy.
Bardzo łatwo jest uznać te natchnione, technoutopijne wizje z lat '90 za naiwne marzenia dzieci wychowujących się w amerykańskim dobrobycie. Jednak wielu inżynierów, fizyków, czy techników wybrało swój zawód ponieważ uwierzyło w optymistyczną wizję przyszłości, którą można zbudować ludzkimi rękami.
A czy Ty wierzysz jeszcze, że inny, lepszy świat jest możliwy?
Tekst opublikowany 5.02.2023